Brak samodzielności w wieku szkolnym? - Ośrodek Regeneracja

Brak samodzielności w wieku szkolnym?

Ciągle na mnie wisi, jest tak absorbująca, to mały wampir emocjonalny, nic nie mogę przy nim zrobić, nie odstępuje mnie na krok – w taki sposób niektórzy rodzice opisują swoje kłopoty z niesamodzielnymi – ich zdaniem – dziećmi. Rzecz jednak nie dotyczy niesamodzielnych jeszcze dwulatków.

„Niesamodzielne dziecko” może mieć sześć, osiem czy jedenaście lat, a czasem dużo więcej. Zwykle nie bawi się samo, nie odrabia samo lekcji, trudno je zmobilizować, jest – według rodziców – w bezustannym domaganiu się uwagi, miłości, pochwał, potwierdzenia… W permanentnej, zdawałoby się, potrzebie bycia obok rodzica, najczęściej matki. Spokojna wizyta w łazience wydaje się być przy „niesamodzielnym” dziecku niemożliwa: nawet nie mogę się umyć, chodzi za mną wszędzie.

Chwila odpoczynku przy książce – nieosiągalnym marzeniem: moja książka to jego rywal.
Rodzice we wspomnieniach zwykle „niesamodzielność” dzieci widzą już od bardzo wczesnego dzieciństwa: taki był od zawsze, nigdy nie bawił się sam, wszystko wymuszała płaczem, lub wskazują na konkretny problem istniejący „od początku”: lekcje musiałam odrabiać z nią od pierwszej klasy, nigdy nie potrafiła się porządnie ubrać, zawsze trzeba było go pilnować.

Podczas rozmów i konsultacji rodzice często uświadamiają sobie, że ich przekonanie o „niesamodzielności” dzieci towarzyszy im już od chwili ich narodzin, lub jeszcze wcześniej – jako fantazja rodziców, wyobrażenie o mającym narodzić się dziecku. Fantazja zbudowana na bazie ich własnych doświadczeń ze swoimi rodzicami, rodzeństwem, ale także na bazie ich pragnień, oczekiwań, lub obaw i lęków: zawsze bardzo się bałam o niego, właściwie bez konkretnej przyczyny, był od początku naszym oczkiem w głowie, może dlatego, że wydawał się taki nieporadny, chciałam, żeby miał łatwiej niż ja.

Czasem jednak taki parasol ochronny roztaczany nad dzieckiem, zwykle w dobrych intencjach, zmienia się niepostrzeżenie w nazbyt krępującą go ramę, do której wprawdzie przywykł, ale która zaczyna coraz bardziej uwierać. Rodzice często przyznają, że to zaklęty krąg: im bardziej zachowania dziecka są „niesamodzielne” (siedzi godzinami nad zeszytem i nic nie robi, codziennie się spóźniam do pracy, bo ona nie może się zdecydować co na siebie włożyć), tym bardziej oni angażują się. Im bardziej zaangażowani, tym bardziej zmęczeni, sfrustrowani, źli…

Jeśli taka sytuacja trwa tygodniami, miesiącami lub jeszcze dłużej, czyli „od zawsze”, skala wzajemnych zarzutów, niespełnionych oczekiwań, wymierzanych kar, próśb i gróźb nieuchronnie szybuje do punktu, w którym trudno rodzicowi dostrzegać dziecko w jego podmiotowości i rzeczywistych pragnieniach. Dziecku zaś trudno wyrażać je inaczej niż „niesamodzielnością”, która kiedyś rodziców rozczulała, z czasem zaś otwierać w nich zaczęła całe pokłady zniecierpliwienia, złości i pretensji: kiedy przychodzi popołudnie niedobrze mi się robi na myśl, że muszę odrabiać z nią lekcje; moja cierpliwość wisi na włosku, a potem przychodzi moment, że wybucham; swoim brakiem inicjatywy doprowadza mnie do szału.

Jak to wygląda z perspektywy „niesamodzielnych” dzieci?
Zwykle odczuwają dużo niepewności, są także zdezorientowane, lecz często nieświadome niespójności w komunikatach od rodziców, których przekaz brzmi: bądź bardziej samodzielny i jednocześnie – beze mnie sobie nie poradzisz.

Czują, że próby zmiany sposobu funkcjonowania budzą – nawet jeśli okazywane w bardzo subtelny sposób – niepokój lub złość opiekunów. Czują się też związane lojalnością wobec roztaczających opiekę i troskę rodziców, boją się bycia uznanymi za niewdzięcznych w razie nieprzyjęcia pomocy, rady, niesprostania konkretnym oczekiwaniom. Dla nich to także bezpieczny, znany schemat, choć z czasem ujawnia się, różnie komunikowane przez dzieci, poczucie braku ich własnej przestrzeni, sprawczości, kreatywności.

Zwykle refleksje, jakie pojawiają się podczas rozmów z rodzicami, dotyczą nie tyle, a przynajmniej nie tylko, tematu niesamodzielności ich dzieci, czy tego jak je „naprawić”, lecz kwestii związanych z ich własnymi potrzebami czy obawami: byłam sparaliżowana strachem na samą myśl, że miałby biegać tak sam po podwórku, chciałam mieć go blisko przy sobie, tyle poświęciłam dla jej edukacji, że nie mogłam pozwolić jej poprzestać na tym co osiągnęła więc uczyłam się z nią, albo za nią.

Często odkrywają oni, że kwestia „niesamodzielności” ich dziecka niekoniecznie wynikać może z niechęci ich pociechy do tego by dorosnąć i stopniowo usamodzielniać się w sposób adekwatny do wieku. Bywa bowiem, że odnajdują oni w sobie wiele obaw, lęku, ale też niewypowiedzianych lub nie dopuszczanych nawet do świadomości przekonań i pragnień dotyczących ich samych, np. na temat bezradnej pozycji dziecka, niebezpieczeństw otaczającego świata, niemożności ufania innym, potrzebie bycia chronionym, przeróżnych powinności wobec siebie jako rodzica.

W takich sytuacjach, by zmiana mogła nastąpić przynosząc ulgę obu stronom – i dziecku i rodzicom, ważne jest takie widzenie problemu, które bierze pod uwagę wszystkie osoby z ich indywidualnym sposobem przeżywania danej sytuacji, z ich obawami, ale też oczekiwaniami i potrzebami. W relacji tak bliskiej, jaką jest relacja rodzic-dziecko, gotowość do samodzielności nierozerwalnie łączy się bowiem z gotowością rodzica do „uwolnienia” dziecka.

Joanna Grabowska-Kruk– psycholog, psychoterapeuta.
W Ośrodku ReGeneRacja pracuje z dziećmi i ich rodzicami, prowadzi psycho